Idelany czas na smuteczek Nanae Ayoama
Przeczytałam tę książkę zarówno po angielsku, jak i po polsku i muszę powiedzieć, że tłumaczka Barbara Słomka włożyła ogrom pracy w to, żeby oddać właściwy klimat. Lektura w dwóch językach otworzyła mi oczy — różnice były ogromne. W polskiej wersji rozmowy miały naturalny rytm i ciepło, które pasowało do bohaterów. Dla przykładu: starsza pani pyta „Zjadłabyś yokanową fasolkę?”, a po angielsku mamy tylko suche „Fancy some yokan?” Ton całkowicie się zmienia! Nie mogłam sobie wyobrazić starszej Japonki mówiącej w ten sposób — to było jak oglądanie anime z niezręcznym angielskim dubbingiem.
Sama historia była dla mnie trudna, głównie przez to, że bohaterka, młoda kobieta po dwudziestce, jest nieustannie nieuprzejma i wiecznie niezadowolona. Przeprowadza się do Tokio, żeby zamieszkać ze swoją 70-letnią krewną, panią Ginko, ale zamiast okazać wdzięczność, traktuje ją z lekceważeniem i brakiem szacunku. Momentami było to dla mnie nie do zniesienia. Nawet kiedy się zakochuje, pozostaje trudna — wobec partnera, pani Ginko i własnej matki.
Relacja z matką to kolejny bolesny wątek. Chizu wychowywała się bez ojca, a jej mama naprawdę próbowała się do niej zbliżyć, lecz córka odrzucała każdy gest. Gdy matka znalazła nowego partnera za granicą i wyjechała, Chizu zdawała się być wręcz odetchnąć z ulgą. Ta emocjonalna przepaść była trudna do czytania.
Pod koniec Chizu wyprowadza się do robotniczego akademika, zostawiając panią Ginko bez słowa. W pewnym momencie myśli nawet: „Ludzie tacy jak ona po prostu umierają.” A przecież pani Ginko jest jej całkowitym przeciwieństwem — ma pasje, chodzi tańczyć, ma nawet chłopaka. Jest pełna życia, a Chizu tkwi w swojej goryczy. I mimo tego wszystkiego pani Ginko zapisuje jej mieszkanie po swojej śmierci. To mnie naprawdę wzburzyło.
W polskim wydaniu znalazły się jeszcze noty interpretacyjne Kan Nozakiego, które miały pogłębić odbiór książki, ale dla mnie nie zmieniły odczuć. Zakończyłam lekturę z poczuciem smutku i frustracji — głównie przez to, jak niesprawiedliwie potraktowano panią Ginko.
Zamykając książkę, myślałam już tylko o niej. Chciałabym móc ją odwiedzić, usiąść w jej kuchni i wypić z nią herbatę. Zasłużyła na o wiele więcej, niż dostała w tej historii.